Edukacja domowa a szkoła tradycyjna – wywiad z Joanną Siwiec, wychowawcą i opiekunem w „Naszej Szkole Domowej”

Obudź się szkoło: Pani Joanno, jest Pani zwolenniczką edukacji domowej, czynnie praktykującą tę formę nauczania. Dlaczego zdecydowała się Pani na nauczanie dzieci w domu?

Joanna Siwiec: Od pytania „dlaczego?” wolę pytanie „po co?”. Odpowiadając na to pierwsze, musiałabym skupić się, na tym, dlaczego wg. mnie edukacja szkolna jest niewydolna i opisywać jej wady. To prawda, że ucząc się w domu, mamy szansę uniknąć wiele problemów typowo szkolnych, takich jak: za szybkie albo za wolne, co w obu przypadkach zniechęca; metody pracy dostosowane do jakiejś średniej, przemoc w szkole, z którą system sobie nie radzi i tak dalej, i tak dalej. Owszem wymienione przeze mnie „wady” systemu wpłynęły na naszą decyzję, podobnie tak kwestia decyzji ówczesnego rządu na obniżenie wieku obowiązku szkolnego… Jednak tak naprawdę najważniejsze było, nie to czego możemy uniknąć, a to co możemy zyskać. Praca w relacji jeden do jednego pozwala tak dostosować metody nauczania, że jest ono bardziej efektywne, więc pozostaje mnóstwo czasu na rozwijanie pasji, zainteresowań. Poza tym łatwiej te pasje i talenty dostrzec w takich warunkach.

 

Obudź się szkoło: Pani dzieci mają w swoim otoczeniu zapewne wielu rówieśników, którzy uczęszczają do szkoły tradycyjnej. Czy dostrzega Pani różnice między dziećmi „szkolnymi” a tymi, które nauczane są w domu? 

Joanna Siwiec: Obserwuję te dzieci głównie poza szkołą i odnoszę wrażenie, że są niesłychanie głośne, ruchliwe i chaotyczne, jakby musiały nadrobić godziny spędzone w ławkach, kiedy próbuje się je nakłonić do zachowania spokoju. Poza tym wydaje mi się, że z biegiem czasu kompletnie tracą motywacje i naturalną dla dzieci ciekawość świata, nie są zainteresowane zdobywaniem wiedzy i uczą się tego co im się zadaje, bo „nauczyciel kazał”. Rodzice nerwowo pilnują, ponieważ na końcu będzie lepsza lub gorsza ocena. Wielu znanych mi rodziców dzieci szkolnych głowi się, jak nakłonić dziecko do nauki, zmusić do odrobienia lekcji i większość niestety posuwa się do różnych form przemocy. To strasznie smutne, wręcz przerażające. Ale to nie jest wina dzieci, one są po prostu sukcesywnie hamowane przez szkołę.

 

Obudź się szkoło: Jak Pani wspomina czasu swojej szkoły?

Joanna Siwiec: Och. To było dawno temu i mam wrażenie, że wtedy szkoła inaczej wyglądała. A może tylko tak mi się wydaje, chodziłam do małej wiejskiej szkoły. Nauka nie sprawiała mi problemów, więc w pamięci mam głównie relacje z rówieśnikami. A te relacje były różne, dobre, wzmacniające i rozwijające ale też i trudne, stresujące. Wtedy nie było jeszcze gimnazjów. Po podstawówce był „ogólniak” i teraz z perspektywy czasu oceniam niektórych moich nauczycieli jako karykatury pedagogów. Tylko wtedy to ja miałam już swój plan i cel i dbałam jedynie o to, żeby przedmioty za które byli odpowiedzialni ci nauczyciele, nie stanowiły istotnej przeszkody w realizacji mojego planu.

 

Obudź się szkoło: Czy sądzi Pani, że zmiany w polskich szkołach są realne i co by Pani zmieniła, gdyby miała na to znaczący wpływ?

Joanna Siwiec: To bardzo trudne bo doszło do klinczu między nauczycielami a rodzicami. Nawet jeśli znajdą się nauczyciele, którzy próbują wprowadzać zmiany (minimalizacja prac domowych, unikanie ocen, kar, nowatorskie metody nauczania itp.) natychmiast zderzają się ze ścianą. Wielu rodziców nie rozumie celu tych zmian i nie wierzy, że są dobre, boją się, że dzieci nie będą się uczyć i będą gorzej wykształcone. Boją się utraty kontroli nad edukacją swoich dzieci. Z kolei rodzice, którym się nie podobają typowe metody szkolne ,spotykają się często z niezrozumieniem u nauczycieli, którzy znowu nie potrafią pracować inaczej. Kwestie programu nauczania, liczebności klas itp. wydają mi się wobec tego problemu drugorzędne.