Coraz częściej poszukujemy dzisiaj przestrzeni do kreatywnego i swobodnego rozwoju naszych dzieci. Dostęp do placówek alternatywnych jest ograniczony. Nie każdy ma możliwość posłania dziecka do drogiej szkoły prywatnej, czy równie drogiego przedszkola. Coraz więcej rodziców nie godzi się jednak na to, by jego dziecko uczęszczało do szkoły publicznej, w której niejednokrotnie traktowane jest trybik w maszynie. Oczywiście istnieją publiczne szkoły i przedszkola, które w większym stopniu pozwalają na zdrowy i naturalny rozkwit naszych pociech, ale tych miejsc jest naprawdę niewiele. Dlaczego rodzice w istocie decydują się na alternatywne formy nauczania swoich dzieci?
Agnieszka, mama 7-letniej Julii
W marcu tego roku zdecydowaliśmy się na edukację w domu. Wcześniej córka chodziła do szkoły publicznej. A właściwie do szkół, bo po kilku miesiącach w pierwszej szkole, zmieniliśmy placówkę. Również na publiczną, ale wydawało mi się, że bardziej przyjazną dziecku. Główny powód przejścia na edukację domową to fakt, iż córka uczy się jeszcze w popołudniowej szkole muzycznej oraz ma szereg innych zajęć związanych ze swoimi pasjami, na które w szkole po prostu nie starczało jej czasu.
Teraz jest wyspana, ma czas na naukę, zabawę i rozwijanie się w zakresie tego, co kocha. Dodatkowe powody to zbyt duże klasy, brak indywidualnego podejścia do ucznia, hałas i agresja w szkołach. Fakt że pędzi się z materiałem, bo nie ma czasu zatrzymać się nad ciekawszym tematem. Nauki w domu wciąż się uczymy. Staramy się być systematyczne. Nie codziennie udaje nam się jednak usiąść do książek. Bo przecież nie tylko z nich da się uczyć… Czytamy razem codzienną prasę, ucząc się rozumienia tekstu i dowiadując się wiele o otaczającym świecie. Pieczemy, gotujemy poznając matematyczną miarę. Jeździmy samochodem omawiając znaki, rozmawiamy po angielsku, wykonując codzienne czynności. Ale oczywiście uzupełniamy też mądrze skonstruowane ćwiczenia, czytamy dobre podręczniki, rysujemy. Bardzo dobrze się przy tym wszystkim bawimy i mamy sporo czasu dla siebie jako rodzina. Nie pojawia się tylko tak popularne niestety pytanie: „co w szkole? co masz zadane?” 😉
Dbamy też oczywiście o to, by córka miała kontakt z rówieśnikami, bo uważamy że to bardzo ważne. Dlatego też biega z wielką chęcią na zajęcia do szkoły muzycznej, domu kultury i na harcerstwo. Spotyka się również z koleżankami ze szkół publicznych.
Dlaczego wybór padł na edukację domową, a nie szkołę prywatną, dostosowaną do potrzeb Julki?
Myśleliśmy o szkole prywatnej, jednak nie rozwiązała by ona głównego problemu. Tam też trzeba być wcześniej rano (a my lubimy pospać, zjeść spokojnie śniadanie i cieszyć się chwilą). Sprawdzają tam również obecność, a my lubimy podróżować… I gdyby córa uczyła się w takiej szkole, to znów widywali byśmy się jako rodzina bardzo rzadko. Pewnie głównie w aucie, dowożąc ją na zajęcia. Nie chcemy tak żyć.
Co warto byłoby zmienić w szkole tradycyjnej, by stała się bardziej przyjazna młodym odkrywcom?
Może powinno się postrzegać dzieci bardziej indywidualnie. Pozwolić im poznawać siebie, rozbudzać zainteresowania, pasje. Owszem „podstawy” mogą być, ale jeśli np. dziecko jest zainteresowane rozwojem artystycznym, to tworzymy klasy profilowane. Dzieci uczą się wtedy na lekcjach teatralnych, wokalnych, tanecznych, tego co jest w programie. Reszta jest przekazywana w przyjemny i ciekawy sposób. Inni mają dużo lekcji sportowych, bo ewidentnie podążają w tym kierunku. Jeszcze inni mają możliwość rozwijania zainteresowań językowych, matematycznych itd. Wtedy dzieci może chodziły by do szkoły chętniej. A po szkole nie musiałyby szukać innych zajęć, podczas których dopiero mogą realizować siebie.
A teraz niestety mamy często nawet osiem godzin nudnych zajęć w szkole. Powrót do domu i zero czasu na robienie rzeczy, które dziecko na prawdę lubi, bo przecież czeka praca domowa.
Czy wyobraża sobie Pani, że tak naprawdę to nasza 7-letnia córka zaproponowała po kilku miesiącach nudnej nauki w szkole, że mogłaby przecież uczyć się w domu. Że mogłaby to robić, tak jak lubi. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy że to w ogóle możliwe i legalne. Ale okazało się, że tak. 🙂
Ania, mama 12-letniego Mateusza
Na edukację domową zdecydowaliśmy się wspólnie z synem ponad 6 lat temu. Powodów było kilka. Pierwszym z nich były negatywne doświadczenia dziecka w zerówce szkolnej: nieprzyjemna, agresywna w stosunku do dzieci, wiecznie zdenerwowana i „zmęczona życiem” wychowawczyni, której praca nie sprawiała żadnej przyjemności. Po drugie stan zdrowia dziecka – syn jest alergikiem i ciągle chorował. Po trzecie syn już jako małe dziecko, biegle czytał, liczył, miał szerokie zainteresowania i nudziłby się przez kilka pierwszych lat w tradycyjnej szkole.
Edukacja domowa jest ukierunkowana na dziecko, które musi opanować podstawę programową, aby zdać egzaminy na koniec roku. W praktyce oznacza to, że Mateusz pracuje samodzielnie, ucząc się kolejnych partii materiału. Grafik dnia ustala sobie sam. Dzień zwykle zaczyna od robienia zadań z ulubionego przedmiotu: matematyki, potem gra na pianinie. Następnie jest czas na pozostałe przedmioty oraz na wszystko to, czym się aktualnie interesuje. Popołudniami jeździ do szkoły muzycznej, a w weekendy na zajęcia akademickie dla dzieci i młodzieży.
Jakie dostrzegasz zalety i wady nauki poza szkołą?
Syn jest samodzielny, chętnie się uczy i jest bardzo kreatywny. Ma czas na własne zainteresowania i pasje oraz na grę na instrumencie. Potrafi analizować, dyskutować i argumentować oraz wyrażać własną opinię. Minusy, które dotyczą edukacji domowej, to zapowiadane, niekorzystne zmiany, które mają wejść we wrześniu 2017 r. ograniczające możliwość wyboru szkoły do takiej, która znajduje się na terenie województwa oraz przymus opiniowania dziecka w państwowych poradniach psychologiczno-pedagogicznych. Uczniowie stacjonarni nie podlegają takim restrykcjom.
Co byś zmieniła w szkole publicznej, gdybyś mogła to zrobić już dziś?
Zmieniłbym wszystko: podstawę programową, sposób szkolnej pracy z dziećmi, który utrwala rywalizację, a nie uczy pracy zespołowej, archaiczny system oceniania i przymus uczenia się wszystkiego na pamięć.
Współczesny system szkolny jest niedostosowany do otaczającej i bardzo szybko zmieniającej się rzeczywistości. Dzieci spędzają w szkole większość dnia, a i tak w większości uczą się po lekcjach w domu. Minusem są również przepełnione klasy.
Monika, mama 9-letniej Zosi
My zdecydowaliśmy się na szkołę prywatną (alternatywną) głównie z uwagi na fakt, że sama jestem nauczycielką z 10-letnim stażem i doskonale wiem, jak wygląda uczenie i nauczanie w szkołach publicznych. Nauczyciele są wiecznie zmęczeni. Przynajmniej 75% nie powinna w ogóle uczyć, choćby dlatego, że ich podejście do dzieci jest przerażające. Krzyczą, wymuszają, straszą, stresują. W pozostałych 25% znajdziemy kilka osób, uczących z radością i pasją (chwała im za to) oraz kilka, które może nie wpływają jakoś bardzo negatywnie na dzieci, ale też nie pozwalają na szczególny rozwój. „Szczególny” czyli swobodny, zgodny z zamiłowaniami i potrzebami młodych ludzi.
Zosia jest szczęśliwa w swojej obecnej szkole. Może rozwijać zainteresowania, bo klasy są tworzone tak, że pracę w nich dostosowuje się do potrzeb jednostki. Nie ma zadawanych prac domowych, nie jest oceniana, ani testowana przez nauczycieli. Już to wystarczy w jakimś stopniu, żeby skoncentrować się na dziecku, a nie tysiącu okolicznych kwestii. Dzieci podczas lekcji nie siedzą w ławkach przykute do krzesełek. Zajęcia prowadzone są w różnych formach, a dzieci mogą samodzielnie wybierać miejsce do nauki: na fotelu, na podłodze na ławeczce, na kocu. W szkole istnieje też cała masa zajęć artystycznych i sportowych. Każde dziecko ma możliwość poznania różnych form aktywności i wybrania czegoś specjalnego dla siebie. No i Zosia spędza w szkole maksymalnie 6 godzin, a po lekcjach zajmuje się dodatkowo tym, co lubi. Gdyby te wymienione elementy zmieniły się nareszcie w szkołach publicznych, nie miałabym problemu, by posłać córkę do jednej z takich szkoły. Na to trzeba lat i wielu zmian, nawet w zakresie kadry… Ale dobrze, małymi krokami do przodu. Działajcie! 🙂 Tylko szerząc wiedzę i świadomość można do czegoś dojść w tym kraju. Ale tak jak mówię: czas czas czas…
Autor: Magdalena Boćko-Mysiorska (autorka projektu: „Obudź się szkoło”)