Ta szkoła jako pierwsza w Warszawie zrezygnowała z prac domowych

Słoneczne piątkowe przedpołudnie na warszawskim Ursynowie. Odwiedzam właśnie publiczną szkołę marzeń. Tak, publiczną. Takie miejsca naprawdę istnieją. A wszystko za sprawą kilku zwykłych/niezwykłych zmian, które zostały tu wprowadzone praktycznie kilka miesięcy temu.

Przed spotkaniem z dyrektorką szkoły – panią Wiolettą Krzyżanows15032345_1325897584110300_682936628_nką, obserwuję jeszcze przez chwilę nauczycieli, wędrujących energicznie po szkolnych korytarzach. Na pierwszy rzut oka „podstawówka” jak każda inna. Ale niech nie zwiodą Was pozory! Dekoracje i hasła promujące empatyczne podejście do dzieci. Informacje o kursach i szkoleniach z zakresu świadomej edukacji. Puchary, podziękowania, dyplomy za zaangażowanie w różne edukacyjne przedsięwzięcia.  Przyglądam się nauczycielom i widzę w nich jakby inną energię, pasję, zaangażowanie i niecodzienną radość z bycia „tu i teraz”. Nie dostrzega się nawet odrobiny prokrastynacji, a wprost przeciwnie – zwarcie i gotowość do działania.

Dyrektorka wraca właśnie z apelu. Niezwykła postać. 🙂 Energiczna, ciepła i niewiarygodnie optymistyczna. Wchodzimy do gabinetu i rozpoczynamy rozmowę. Czy szkoła jest dziś w stanie przygotować dzieci i młodzież do wyzwań współczesnego świata? pytam.

Niestety szkoła ma tutaj duży problem. Przede wszystkim dlatego, że skupia się na tej wiedzy i tych umiejętnościach, które przydają się do zdania egzaminu, napisania klasówki, czy rozwiązania testu. Wspieranie dzieci i młodzieży w rozwijaniu ich zainteresowań oraz budowania kompetencji, które mogą przydać się im w dorosłym życiu, schodzą na drugi plan.

Czy jest też trochę tak, że zniechęcony nauczyciel wchodzi na lekcje, realizuje kilka stron podręcznika i zeszytu ćwiczeń, i próbuje niejako „przetrwać” kolejną godzinę swojej żmudnej pracy?

Niestety w wielu przypadkach tak jest. To smutne i przykre, ale takie są realia, przyznaje dyrektorka. Przy czym jest też wielu nauczycieli z pasją. Wiem, bo spotykam się z nimi na co dzień. To ludzie, którzy patrzą na ucznia jako człowieka, którego można ukształtować, albo raczej wspierać w kształtowaniu siebie, w drodze ku dorosłości. Nad tym pracujemy w naszej szkole, mówi Pani Wioletta Krzyżanowska. Jedną z metod takiego wsparcia jest idea „zielonego ołówka”. W pracach własnych uczniów, w tym kartkówkach, testach, dyktandach wyróżnia się zawsze to, co zostało napisane poprawnie. W ten sposób pokazuje dziecku, w czym jest dobre, a nie w czym jest słabe. Zakreślanie błędów na czerwono nie jest szczególnie motywujące. Nie pomaga budować poczucia własnej wartości, a już na pewno jest bezcelowe dydaktycznie.

Highlighter and word idea - concept business background

Zaciekawiona pomysłem „zielonego ołówka”, z racji własnego zacięcia metodycznego, dopytuję: Co z tą częścią pracy, w której znajdą się niepoprawnie rozwiązania? Czy są w jakich sposób podkreślane? Skąd uczeń ma wiedzieć, nad czym może jeszcze popracować?

Zawsze wypisujemy to poniżej. Jeśli jest to dyktando, wypisujemy u dołu kartki odnośniki w poprawnej formie. Te wyrazy, które uczący się powinien ćwiczyć, by zapamiętać prawidłową pisownię. W przypadku zadań z matematyki – właściwie rozwiązane zadanie itd. To naprawdę świetnie działa. Uczniowie mają więcej chęci do nauki i są w nią bardziej zaangażowani. Nie musimy dodatkowo motywować ich strachem, co jest wciąż tak bardzo powszechne. Metoda „zielonego ołówka” miała też swoich oponentów – wspomina pani Wioletta Krzyżanowska. Pojawiały się różne głosy. Rodzice mówili: „mnie oceniano czerwonym długopisem, moich rodziców oceniano czerwonym długopisem, to moje dziecko też niech będzie tak oceniane”. W ubiegłym roku, kiedy kończył się pilotaż „budzącej się szkoły” i tych wszystkich zmian, które chcieliśmy wprowadzić, przeprowadziliśmy ankietę wśród rodziców. Jedno z pytań brzmiało: „Jakie ma być moje dziecko?”. Wypowiadało się pięćset osób. Jakie odpowiedzi padały? Żeby miało wewnętrzną motywację do zdobywania wiedzy, żeby umiało efektywnie się komunikować, było kreatywne, odkrywało i rozwijało swoje talenty. To są pewne ogólnikowe hasła, ale żeby móc osiągnąć cele, które kryją się za tymi hasłami, warto skorzystać z mądrych narzędzi i przemyślanych metod pracy – wyjaśnia dyrektorka. I tutaj pojawiała się niespójność. No bo jak to „na zielono teraz?” no i „bez prac domowych?”. Ano właśnie tak. Bo żeby pomóc dziecku naturalnie rozwijać swoją kreatywność, czy umiejętności interpersonalne, trzeba dokonać zmian, które się temu przysłużą. Prawdą jest, że zmiany powodują strach, szczególnie, jeśli jesteśmy do czegoś bardzo przywiązani, jak do tych prac domowych, czy czerwonych kartkówek, uśmiecha się pani dyrektor. Jednak, aby coś osiągnąć, trzeba pokonać ten strach. Nam się udało, a właściwie udaje. To zasługa świetnej współpracy nauczycieli z rodzicami, wielu godzin naszych badań, dyskusji, analiz i wyciągania wniosków. Muszę przyznać, że nie było łatwo. No, ale czego się nie robi dla swojej szkoły –  śmieje się pani Wioletta Krzyżanowska.

Nasza szkoła jest bardzo duża. Liczy dziewięciuset uczniów i prawie stu nauczycieli. Naturalnie nie wszyscy pracownicy zareagowali na mój pomysł z wielkim zachwytem. Rozmawiam z nimi o tym do dzisiaj. Staramy się wspólnie znaleźć najlepsze rozwiązania dostosowane do potrzeb danej grupy wiekowej i danego przedmiotu. Zawsze powtarzam moim nauczycielom, jeśli macie przekonanie o słuszności zadania pracy domowej np. raz na tydzień, zadajcie ją, ale niech to będzie przemyślana praca. Niech będzie sprawdzalna i rozwijająca. Może w formie projektu czy zadania do wykonania w większej grupie. Dlaczego nie? Jesteśmy elastyczni, nie zamykamy się na odstępstwa od nowych metod. Ważne, aby korzystać z narzędzi jakie mamy świadomie i z przekonaniem. Tylko wtedy nasza praca będzie miała sens – podkreśla dyrektorka szkoły.

Od wprowadzenia zmian minęły dwa miesiące.  Co udało się zaobserwować po takim czasie?

Podam taki drobny acz ciekawy przykład. Uczennica piątej klasy otrzymała ostatnio ocenę dostateczną ze sprawdzianu z matematyki, podczas gdy zwykle uzyskiwała wyższe stopnie, zazwyczaj piątki. Na spotkaniu z rodzicem tej dziewczynki padły słowa: „no tak, przez to, że nie ma prac domowych, córka nie zdążyła przećwiczyć i utrwalić materiału, i pewnie stąd ta trójka”. To nie tak, mówi Pani Dyrektor. Dziewczynka wcześniej otrzymywała piątki, ponieważ uczyła się dla oceny i z przymusu. Motywowana była strachem przed słabszym stopniem, więc uczyła się pewnych rozwiązań niejako „na pamięć”, by później skopiować je podczas sprawdzianu. Teraz uczy się dla siebie. Być może wybiórczo, ale czy to znaczy „gorzej”? Nie. To znaczy bardziej świadomie. Z uwzględnieniem własnych potrzeb i predyspozycji. Brak prac domowych i metoda „zielonego ołówka” to nie jedyne elementy, które przyczyniają się do takich zmian, dowiaduję się w trakcie rozmowy. Do pozostałych należą m.in. samoocena i ocena koleżeńska, ustawienie ławek dopasowane do konkretnych zajęć, praca stacyjna, praca metodą projektu, jasno określone kryteria – czyli Czyli NaCoBEZU oraz podanie celu i tematu zajęć w języku ucznia; nauczyciel w roli „promotora”, nie najważniejszej osoby w klasie, twórcza współpraca nauczycieli z rodzicami.

Czy każda szkoła jest w stanie wprowadzić podobne innowacje? Jeśli tak, co doradziła by Pani gronu pedagogicznemu? Od czego warto byłoby zacząć?

Od dyskusji na temat zmian i potrzeb. Każda szkoła jest inna. Każdy dyrektor jest inny, a przecież w znacznej mierze od niego zależy to, jak będzie funkcjonować dana szkoła. Również od gotowości grona pedagogicznego na proponowane zmiany, chęci dokonania zmian i zaangażowania w pracę nad nimi. Absolutnie do niczego nie namawiam – śmieje się dyrektorka. Każdy powinien sam wyciągnąć wnioski z pracy swojej szkoły, zdecydować, jak powinna funkcjonować i czego tak naprawdę potrzebuje.

A jaka jest szkoła Pani marzeń?

Taka, jaką właśnie kreuję. Taka, do której dzieci idą z uśmiechem na buzi, a nauczyciele wykonują swoją pracę najlepiej jak tylko potrafią, z pasją i zapałem. Twórcza i otwarta na współpracę z rodzicami. Ale moje zdanie jest tutaj mniej istotne – podkreśla pani dyrektor. Najważniejsze jest dla mnie, o jakiej szkole dla swoich pociech, marzą ich rodzice.

Pani dyrektor pokazuje mi duże arkusze papieru ze spotkania z rodzicami:

14971336_1325895267443865_1191483752_n 14996308_1325895260777199_1978587228_nPo rozmowie z dyrektorką SP nr 323 w Warszawie wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Hasła: „zmieńmy polską szkolę”,  czy „czas na kreatywną edukację” nie są jedynie utopijną projekcją naszej wyobraźni. To tak naprawdę od dyrekcji, grona pedagogicznego oraz rodziców zależy, jak bardzo szkoła jest w stanie ewaluować. Zmiany na poziomie systemowym wydają się być dzisiaj nader idealistyczne. Niewykluczone, że równie abstrakcyjne będą za kilka czy kilkanaście lat.

Istnieją jednak narzędzia i realne możliwości dokonania przemian niezależnie od tego, jak bardzo skostniały jest system, z którym mierzymy się każdego dnia.

Jadąc na spotkanie z panią Wiolettą Krzyżanowską, przygotowałam sobie kilka pytań, na które bardzo chciałam uzyskać odpowiedzi. Jedno z nich brzmiało: „Dlaczego zdecydowała się Pani na zmiany w swojej szkole”? Wierzcie mi, nie musiałam o to pytać. Już po kilku minutach przebywania w towarzystwie pani dyrektor, odpowiedź pojawiła się sama: osoba tak charyzmatyczna, dostrzegająca potrzeby innych, mądra, świetnie zorganizowana a przede wszystkim elastyczna, zawsze będzie szukać najlepszych rozwiązań dla swoich nauczycieli, uczniów oraz ich rodziców. Będzie zarażać pasją, zaangażowaniem i pozytywną energią.

Przemiana wciąż trwa! Całemu gronu pedagogicznemu gratulujemy otwartych umysłów, odwagi i zaangażowania w pracę nad lepszą szkołą!

 

(z Wiolettą Krzyżanowską rozmawiała Magdalena Boćko-Mysiorska – autorka projektu „Obudź się szkoło”?